Polecamy konoby – czyli gdzie warto zjeść na rejsie z Dubrownika
10 06 2021
Na początek kilka słów wyjaśnienia. Ci, którzy znają Adriatyk i specyfikę pływania w Chorwacji wiedzą, że żeglowanie w środkowej Dalmacji wygląda trochę inaczej od tego na południu Chorwacji. Okolice Dubrownika mają mniej rozwiniętą infrastrukturę żeglarską, dlatego cumowanie zazwyczaj odbywa się tu na dziko – kotwica, z wykorzystaniem pirsu lub boi należących do restauracji. Przy restauracji nie płacimy zwykle za postój, jesteśmy jednak zobligowani do skorzystania z jej usług. Porty miejskie oraz kotwicowiska z licznymi bojami – tak popularne w okolicach Zadaru i Splitu – tutaj zdarzają się sporadycznie, no może za wyjątkiem wyspy Lastovo. Marin z prawdziwego zdarzenia też jest niewiele – Slano (położone trochę na uboczu), Korcula (obecnie w remoncie) oraz leżąca obok Lumbardia.
Chcąc nie chcąc, nasz tygodniowy rejs z Dubrownika stał się więc podróżą kulinarną. Co wieczór mieliśmy okazję odwiedzać nowe konoby i degustować lokalną kuchnię. Ponieważ o gustach się nie dyskutuje, a to, co smakuje jedynym, może nie trafić do drugich – pamiętajcie, że nasze wrażenia opisane w tym artykule są bardzo subiektywne.
Co znajdziesz w tym artykule:
Wyspa Lastovo zatoka Skrivena Luka – Konoba Porto Rosso
Z Dubrownika wypłynęliśmy dość późno w niedzielę. Poranna mżawka i szare niebo nie zachęcały do pośpiechu. Już na morzu zdecydowaliśmy się zrobić jeden długi skok na Lastovo, aby w kolejnych dniach rejsu niespiesznie wracać do bazy. Pomimo sporego dystansu (blisko 60 mil), udało nam się bezpiecznie zacumować w zatoce na południu wyspy, tuż po zachodzie słońca. To niewątpliwie zalety żeglowania w czerwcu – dzień jest baaardzo długi.
Wpływając do zatoki Skrivena Luka, łatwo zauważyć długi pomost należący do konoby Porto Rosso. Tu wyjątkowo cumowanie jest płatne i nie wiąże się z koniecznością korzystania z usług restauracji. Mamy za to w pakiecie muring, prąd i wodę, a na brzegu, ponad restauracją, toalety i prysznice z ciepłą wodą. Za 46 stopowy jacht zapłaciliśmy 250 HRK. Blisko połowa kei była wolna.
Postanowiliśmy wrzucić coś lekkiego na ząb, a przy okazji podelektować się możliwością wspólnego biesiadowania przy stole, po długim okresie lockdownu. Bardzo miła obsługa szybko przygotowała dla nas stół i rozłożyła poduszki na krzesłach. A właśnie krzesła są charakterystycznym elementem tego miejsca – duże, drewniane, z podłokietnikami, aż przyjemnie usiąść. Do tego okrągłe, wieloosobowe stoły idealne dla dużych załóg. Sporo stolików było już zajętych, ale – pomimo sporej ilości gości – wszyscy rozmawiali wyjątkowo cicho, starając się sobie wzajemnie nie przeszkadzać. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że była to najtłoczniejsza restauracja podczas naszej podróży.
Chcieliśmy zamówić zupę rybną (riblja juha), ale niestety już się skończyła. Zadowoliliśmy się więc czarnym risotto z kawałkami mątwy i krewetek (Crni rizoto sa sipom i kozicama 90 HRK), które było znakomite. Uznanie wzbudziły również smażone kalmary (Lignje Przene 90 HRK) oraz sałatka z ośmiornicy (salata od hobotnice 85 HRK) – choć ta, nie aż tak, jak w kolejnych miejscach na naszej trasie. Wśród nas znaleźli się miłośnicy mięsa, którym bardzo smakowały szaszłyki (Rasnjic 110 HRK).
Ja postanowiłam spróbować czegoś nowego i skusiłam się na zimną przystawkę – Fantazija Porto Rosso 150 HRK. Były to cztery rodzaje carpaccio z różnych ryb, każde w innej marynacie. Dania nie polecam. Kocham azjatyckie smaki, ale w tym wydaniu surowa ryba w sosie sojowym… niekoniecznie. Ale jak mówią najstarsi górale: nie ma ryzyka, nie ma zabawy 😉 Ja już wiem, że drugi raz tego nie zamówię.
Za lekką kolację dla 8 osób z wodą i piwem zapłaciliśmy 1 070 HRK.
Krótkie podsumowanie:
- Porto Rosso to atrakcyjnie położona restauracja nad brzegiem morza.
- W dzień atmosferę tworzą sosny pomiędzy stolikami, wieczorem klimatyczne oświetlenie.
- Obsłudze nic nie można zarzucić – szybka, pomocna, z dobrą znajomością angielskiego.
- Ceny porównywalne do tych na wyspach.
- Jedzenie – zdecydowana większość dań była dobra, albo bardzo dobra.
Czy polecam to miejsce? – Jak najbardziej.
Wyspa Lastovo – Agroturystyka Podanje
Przygotowując się do rejsu, szukaliśmy konoby poza utartym szlakiem i mniej znanej wśród żeglarzy. W ten właśnie sposób natrafiliśmy na Agroturystykę Podanje. Miejsce z klimatem, długą tradycją, bardzo dobrą opinią i domową atmosferą, gdzie większość produktów wytwarza się na miejscu.
Problemem okazała się jej lokalizacja. Agroturystyka leży wewnątrz wyspy, bliżej jej wschodniego, niedostępnego brzegu – co skutecznie uniemożliwia podpłynięcia do niej jachtem. Co więcej, miejsce to słynie z peki – tradycyjnej chorwackiej potrawy, na przygotowanie której potrzeba kilku godzin. Musieliśmy zatem zaklepać naszą wizytę przynajmniej z jednodniowym wyprzedzeniem.
Dlatego jeszcze zanim opuściliśmy Porto Rosso, już umówiliśmy się na kolejną kolację w Agroturystyce Podanje. Niewątpliwym atutem tego miejsca jest bezpłatny transport z dowolnego miejsca na wyspie, wliczony w cenę kolacji. Ustaliliśmy pekę na godzinę 18:00 oraz miejsce spotkania – Zaklopatica (zatoka na północnym brzegu Lastova).
Silny, boczny wiatr z północno-zachodniego kierunku skutecznie pokrzyżował nam plany. Cumowanie okazało się na tyle trudne, że zrezygnowaliśmy i popłynęliśmy do Jurjeva Luka. Tu szczęście się do nas uśmiechnęło i – pomimo kilkunastu jachtów w zatoce – czekało na nas wolne nabrzeże przy południowym brzegu. Raźnym krokiem – bo peka już czekała 😉 – udaliśmy się do Pasadur, gdzie czekał na nas 8-osobowy bus, który zabrał nas do Podanje. Podróż sama w sobie była dla nas atrakcją. Dzięki niej poznaliśmy wnętrze wyspy, z pięknie położonym na wzgórzu Lastovem oraz jego niezwykle wąskimi uliczkami, gdzie ledwie się mieściliśmy.
Jeśli lubicie klimaty typowe dla agroturystyki: koła od wozu wkomponowane w krajobraz, wino w słojach, stoły w ogrodzie i beczące kozy, spodoba Wam się tutaj. Dodatkowo panuje tu przyjemny cień i chłód, który szczególnie w szczycie lata może mieć duże znaczenie.
Gospodarze przywitali nas trzema nalewkami – travaricą, nalewką różaną oraz nalewkę z chleba świętojańskiego – rogacz. Każdy z nas odnalazł swój ulubiony smak.
Na początek na stole pojawiły się slane serdele – małe rybki marynowane w soli, kozi ser oraz sałatka z tuńczyka, oliwkami i kaparami.
Dopełnieniem były ciepłe, drożdżowe bułki, przypominające nasze racuchy z ziołami i nutą anyżku. Nie mogliśmy się od nich oderwać. Domawialiśmy chyba ze trzy razy 🙂
Daniem głównym była oczywiście ośmiornica z peki z ziemniakami podana razem z sałatką z czerwonych buraków. Przyznam się, że nie jestem fanem ośmiornicy z peki (dla mnie ośmiornica tylko na zimno), ale mięso było bardzo dobrze przygotowane – aromatyczne, soczyste i miękkie. Co więcej, było go tak dużo, że połowę peki zabraliśmy ze sobą na jacht. Następnego dnia mieliśmy gotowy obiad.
Za kolację dla 8 osób – z transportem (przez całą wyspę), z bardzo dużą ilością jedzenia (obiad na następny dzień) oraz domowym winem i wodą – zapłaciliśmy 1600 HRK.
Krótkie podsumowanie:
- Jedzenie domowe, proste i smaczne.
- Miejsce oryginalne, dobra alternatywa, gdy cumujemy z dala od restauracji, a mamy ochotę na kolację z prawdziwego zdarzenia.
- Niskie ceny.
Trochę zabrakło mi interakcji z właścicielami. Będąc w takim miejscu, chciałoby się posłuchać opowieści, dowiedzieć czegoś o nim… Prawdopodobnie barierą był język. Obsługiwały nas dwie młode dziewczyny (zapewne córki), dobrze posługujące się angielskim.
Polecam to miejsce tym, którzy nie boją się planować z wyprzedzeniem i gotowi są zadać sobie trochę trudu. Nagrodą będzie niezapomniany, oryginalny wieczór.
Wyspa Mljet – Polace Konoba Calypso
Z Mljetem przyznam miałam największą zagwozdkę – nawet na grupie Chorwacja dla żeglarzy radziłam się bardziej doświadczonych. W parku Narodowym Mljet możemy cumować w dwóch miejscach: w Pomenie – gdzie generalnie konoby są wyższych lotów, ale miejsce bardziej odsłonięte i nie ma sklepu spożywczego oraz w Polace, gdzie jest zaciszniej, bardziej klimatycznie, większy wybór rowerów, sklep spożywczy, ale zdecydowanie bardziej krytyczne opinie na temat restauracji.
Mój problem szybko się rozwiązał, ponieważ dopychający wiatr wyeliminował tego dnia cumowanie w Pomenie. W Polace ominęliśmy szerokim łukiem restaurację Burbon – przed którą przestrzegał nas nawet Base Manager z Dubrownika – i, zachęceni pozytywnymi opiniami innych żeglarzy, zacumowaliśmy przed restauracją Calypso.
Bardzo uprzejma obsługa pomogła w cumowaniu, zostawiła na jachcie menu i umówiła się z nami na 20:00. Czekając na kolację, ucięliśmy sobie miłą pogawędkę z sąsiadem – Litwinem Waldkiem, który przy tej okazji zachwalał Konobę Niko w drodze do Stone. Miejsce to było już nam wcześniej polecane przez Andre (Base Managera z Dubrownika). Tym bardziej utwierdziliśmy się w przekonaniu, że będzie to znakomite miejsce na pożegnalną kolację.
Ale wracamy do Calypso, która przywitała nas miłym”czekadełkiem” – bruschettą ze świeżymi pomidorami i tuńczykiem. Potem było jeszcze lepiej: tradycyjna zupa rybna z ryżem, talerz zimnych przekąsek (szynka proscut, ser, serdele), rizotto z owocami morza, grilowane warzywa. Cześć załogi na danie główne zamówiła talerz owoców morza dla dwóch osób (210 HRK). W jego skład wchodziły: dwie nieduże ryby typu dorada, dwa kalmary, dwie langustynki, kilka muszli oraz ziemniaki z blitwą. Prawdziwa uczta! W tym czasie miłośnicy mięsa delektowali się stekiem.
Byliśmy zachwyceni kolacją. Z perspektywy czasu możemy również ocenić, że piliśmy tutaj najlepsze domowe wina (białe i czerwone). Za kolację dla 8 osób z winem i wodą zapłaciliśmy 2000 HRK. Jak widać rozkręcamy się 😉
Wyspa Mljet – zatoka Okuklje konoba Maestral
Kolejny dzień minął nam na zwiedzaniu Parku Narodowego Mlejet, dlatego gdy wróciliśmy na jacht było już całkiem późno. Zdecydowaliśmy się na niewielki przeskok do zatoki na tym samym brzegu wyspy Mljet – Okukje.
Zachęceni pozytywnymi opiniami w googlach, nasz wybór padł na Konobę Maestral. Konoba nie posiada pirsów przed restauracją – jest tu zbyt płytko, ale zaraz po wpłynięciu do zatoki, po prawej stronie udostępnia pomosty z muringami. Nie ma tu dodatkowej infrastruktury. Jeżeli zależy Wam na prądzie i wodzie, trzeba swoje kroki kierować w stronę Konoby Baro leżącej w głębi zatoki.
Konobę Maestral prowadzi brat z siostrą. My mieliśmy okazję poznać jedno z rodzeństwa – żywiołową blondynkę, która przygotowała dla nas stół z pięknym widokiem na zatokę.
Tutaj po raz pierwszy podczas naszego rejsu zetknęliśmy się w menu z gotowymi zestawami – za 230 i 260 HRK od osoby. Większość z nas na przystawkę wzięła serdele marynowane w oleju oraz carpaccio z ośmiornicy. Obie przystawki bardzo dobre.
Dania główne nie rozczarowały, ale też nie wzbudziły zachwytu. Zrozumcie, po Calypso poprzeczka była bardzo wysoko podniesiona 😉 Mięso na stek było dobrze wypieczone, ale zbyt mało doprawione. Tagliatelle buzara, zgodnie z nazwą, powinno zawierać domowej roboty tagliatelle, my otrzymaliśmy spagetti. Domowe wina smakowały, ale po Calypso… czuć było różnicę. Nie mniej jednak dania były smaczne, przepięknie podane, nie za duże, tak, aby starczyło miejsca na desery 😉
Natomiast bezsprzecznie Maestral rządzi w deserach i nalewkach. Lawa cake (35 HRK) – czekoladowe ciastko z płynnym środkiem smakowało genialnie, podobnie jak sorbet truskawkowy (30 HRK). Warto tu przyjść dla tych deserów 😉
Za kolację dla 8 osób z winem/wodą oraz deserami zapłaciliśmy 2300 HRK.
Na koniec drobna uwaga. Właścicielce bardzo zależy na przyjęciu gości. Tak bardzo, że ta jej atencja może być dla niektórych wręcz męcząca.
Peljesac Tawerna Ribarska kuca Niko
Na pożegnalną kolację zostawiliśmy sobie wspomnianą wcześniej tawernę Niko, leżącą w kanale biegnącym w stronę Stone.
Andrej z Dubrownika, który przekazywał nam jacht, podkreślał, że znajdziemy tu dobrą kuchnię za niewygórowaną cenę (w przeciwieństwie do tawerny Gastro mare Kobaś, leżącej w tej samej zatoce, świetnej ale znacznie droższej).
Po bardzo upalnym dniu spędzonym na murach Stone zjawiliśmy się w konobie Niko. Niko – rybak z dziada pradziada wraz ze swoją małżonką Polką Magdą uprawiają oliwki, tłoczą oliwę (można kupić na miejscu), łowią ryby i karmią głodnych żeglarzy.
Przed tawerną długi pomostu z muringami. Prąd i woda na kei. Darmowy internet z konoby na jacht nie sięga, a sygnał z sieci jest bardzo słaby, dlatego jeśli potrzebujesz połączyć się ze światem, musisz usiąść przy stole.
Miejsce nam się bardzo podoba. Magda ciekawie opowiada o życiu w Chorwacji, cenach działek na Peljesacu, uprawie oliwek. Zamawiamy lokalne wino: czerwone i różowe, uprawiane na miejscu. Menu nie ma – taki mamy tu klimat, jest jeszcze przed sezonem. Niko przychodzi i opowiada, co ma i co proponuje. Na początek startery na środek stołu – trochę ośmiornicy, trochę muli, w sumie będzie ze trzy tace, a na danie główne ryba. Lubicie ryby? Lubicie owoce morza? – Zobaczycie zrobię tak, że będziecie zadowoleni.
A my, starzy chorwaccy wyjadacze, daliśmy się właśnie zrobić jak dzieci 😉 Ale po kolei.
Pierwsza taca: znakomita sałatka z ośmiornicy z cebulką i pomidorami, slane serdele, serdele marynowane w oleju (te dzień wcześniej w Konobie Maestral były nieco lepsze) oraz faszerowane papryczki.
Druga taca: małże. Nie wiem czy wiecie, że zatoka Mali Ston słynie w całej Chorwacji z hodowli najwyższej jakości małży. Słodkie wody rzeki Neretve, która wpływa tutaj do morza oraz częste opady deszczu w zimie, tworzą idealne warunki do wzrostu. Jednym słowem jeśli próbować małże w Chorwacji to właśnie tutaj.
Trzecia taca: góra muli w pikantnym sosie pomidorowym. Najczęściej mule spotyka się w jasnym sosie z dużą ilością cebuli i czosnku. Tu oryginalnie, sos jest inny, bardziej przypomina buzarę, ale bardzo nam smakuje.
Czujemy się przyjemnie najedzeni. W pamięci jeszcze mamy rybę, ale powoli możliwości się kończą.
W tym momencie na stół wjeżdża czwarta taca: spaghetti z muszlami tartufo di mare (nie znam chorwackiej nazwy) smażone w białym winie z czosnkiem i posypane parmezanem. Proste, ale jakże pyszne!
To był ten moment, w którym poczuliśmy, że robi się niebezpiecznie. Ryby jeszcze nie ma, a my najedzeni po falbanki. Delikatnie interweniujemy u Magdy, że może tych ryb to nie dużo bo my najedzeni…
A w tym czasie na stole pojawiła się świeża sałata z ogródka, ziemniaki i smażona cukinia. My już prawie nie reagujemy. Czekamy na rybę. Gdy wjeżdża na stół, towarzyszą jej jeszcze cztery langusty! Szkoda tylko, że nie mamy gdzie tego zmieścić!
Na koniec warto wspomnieć, że o ile ryba była znakomita, o tyle langusty zdecydowanie niedopieczone – mięso ciężko było oddzielić od skorupy, a w niektórych wręcz było jeszcze surowe.
Czas na uregulowanie rachunku. Przychodzi Niko ze swoim zeszytem i strzela ceną 4200 HRK. Po naszych minach widzi konsternację, więc obniża szybko cenę do 3600 HRK – bo jak mówi, trochę było tego dużo i widzi, że nie wszystko zjedliśmy.
Czy polecam tawernę Niko? – Jak najbardziej. Miejsce jest bardzo przyjazne, jedzenie bardzo dobre, a ceny wydają się rozsądne. Chętnie tu kiedyś wrócimy. Radzę jednak nie popełniać naszego błędu. Zdecydowanie zbyt duża ilość jedzenia, którego nie byliśmy wstanie zjeść, przełożyła się na wysoki rachunek i nie najlepsze samopoczucie 😉 Najlepiej, greckim zwyczajem, podać na wstępie budżet jakim dysponuje załoga. Obejdzie się bez nieporozumień.
Czas na krótkie podsumowanie. Wszystkie tawerny, jakie odwiedziliśmy podczas naszego tygodniowego rejsu serwowały bardzo dobrą kuchnię i świetny serwis. Naszym zdaniem to miejsca godne polecenia. Być może na wysoką jakość usług wpłynął również początek sezonu i brak wielu gości.
Pamiętajmy, że wysokie ceny w tawernach rekompensuje brak opłat za cumowanie. Żeglując w tym samym czasie w Dalmacji, za postój w marinie ACI zapłacilibyśmy za nasz 46 stopowy jacht ok 600 HRK.
Chcesz być na bieżąco?
Dołącz do naszej grupy na Facebooku: Chorwacja dla żeglarzy. Jest nas już ponad 9 tysięcy!
Posty w kategorii
Alternatywne połączenie lotnicze do Chorwacji
Bardzo lubimy żeglować w Chorwacji, ale nie lubimy tam jeździć samochodem. Niby mamy wszystko... więcej »
zobacz więcejFountaine Pajot MY37
Ten nowoczesny i elegancki katamaran motorowy cieszy oko, nie tylko nowoczesnym wzornictwem, ale również... więcej »
zobacz więcejTrasa rejsu 7 dni: z Puli do Wenecji i z powrotem
Gdy znikają kontrole graniczne, a dodatkowo wszędzie obowiązuje ta sama waluta, żeglowanie po wodach... więcej »
zobacz więcej