Chorwacja – 2 tygodnie słonecznej i wodnej kąpieli czyli Chorwacja 2010
15 09 2010
Termin rejsu: 14-28.08.2010
Liczba załogi: 7+skipper
Armator: Adriatic Charter
Dzień 1 (sobota)
Kastela – Lucice (16 Mm)
Jacht przejęty, więc ruszamy !!!
Po długiej podróży jedyne o czym marzymy to stanąć na bojce, otworzyć zimne piwo i na spokojnie przygotować się do głębokiego snu. Locja poddaje nam pomysł na zatokę Lucice (wyspa Brac) oddaloną od Kasteli ok. 16 Mm. Wiatru nie za wiele, więc włączamy „katarynę”, autopilota i… kapitan postanawia zrobić, krótką „odprawę” na wodzie.
Większość z nas to żółtodzioby, więc staramy się łapać wiedzę jak tylko się da. Dowiadujemy się kilku podstawowych zasad obowiązujących na jachcie, dzięki którym rejs nie tylko stanie się przyjemniejszy, ale przede wszystkim bezpieczny. Okazuje się, że żeglarstwo to nie taka prosta sprawa i trzeba pamiętać i zwracać uwagę na setki rzeczy. Zdaliśmy sobie sprawę, że będziemy przez te 2-tygodnie przebywać ze sobą na bardzo małej przestrzeni, co wymaga nie lada cierpliwości, umiejętności współżycia w grupie i osiągania kompromisów. Do ciekawostek, które zostały nam przekazane z pewnością trzeba zaliczyć stanowcze ustalenie funkcji „podawacza” na jachcie. „Podawaczem” staje się z automatu osoba, która wchodzi pod pokład. W tym momencie każdy inny członek załogi znajdujący się na pokładzie ma prawo bez zbędnych ceregieli poprosić (to ważne, bo rozkazuje na jachcie tylko kapitan :)) o podanie czegoś. Czasem bywa to krem do opalania, okulary przeciwsłoneczne lub locja. Często jednak kończy się to na sporządzaniu drinków i jedzenia 🙂 Trzeba się z tym pogodzić i pamiętać, że następnym razem to my będziemy „na górze”.
Poniżej parę wskazówek, które przydały się podczas rejsu nie raz:
– kabestany: nie starajmy się grać Herkulesa i udowadniać, że damy radę utrzymać ciągnącą nas z ogromną siłą linę. Trzymanie szota genuy za wszelką cenę kończy się zwykle poparzeniem lub wkręceniem palców między linę a kabestan, co w obu przypadkach może zakończyć się szpitalem.
– chodząc po jachcie uważamy na wszelkie wystające elementy, a przede wszystkim otwarte luki.
Siniaki na jachcie to sprawa normalna, ale krok w „dziurę” może okazać się fatalny w skutkach.
– korzystanie z trapu wydaje się banalne, jednak nie jeden skończył w wodzie stając nie tam gdzie trzeba.
…i wiele wiele innych
Docieramy do zatoki Lucice. Tam „czeka” na nas wolna bojka. Szybki manewr i słyszymy podziękowanie kapitana za pierwsze udane podejście. Długo nie trzeba było czekać a już pierwsi załoganci znaleźli się za burtą chwaląc się umiejętnościami pływackimi.
Entuzjazm został na chwilkę zgaszony, gdy podpłynął „kasjer” i z uśmiechem na twarzy zażyczył sobie 300 KN !!!. Cóż… chęć spędzenia spokojnej nocy byla silniejsza i z lekkim niesmakiem wręczyliśmy należną kwotę.
Dzień 2 (niedziela)
Lucice – VIS (18 Mm)
Obudził nas wiatr i przeróżne dźwięki wydobywające się z części jachtu. W zatoce wiało z 15 węzłów, więc szykowaliśmy się na pierwsze przechyły. Na odejście z bojki na żaglach było zbyt ciasno, więc przez chwilkę pomogliśmy sobie silnikiem. Już po paru minutach postawiliśmy żagle, a niewiele później na jachcie pojawiły się pierwsze piski przerażenia damskiej części załogi. Przechyły jednak szybko zostały zaakceptowane i wszyscy delektowali się wzrcową żeglarską pogodą. Bezchmurne niebo i 19 węzłów wiatru. Stroje kąpielowe od razu poszły w ruch i urlop rozpoczął się na dobre. Przed nami 18 Mm żeglugi pod wiatr, więc w rzeczywistości ok. 30 Mm.
Po 5 godzinach docieramy do miasteczka Vis (wyspa VIS). Stajemy w porcie miejskim. Koszt 470 KN (w tym 420 KN za cumowanie, prąd i wodę + 50 KN za dostęp do sanitariatów z prysznicami).
Wybór na Vis pada ze względu na 3 podstawowe rzeczy: boisko do siatkówki plażowej (podłoże raczej wymaga obuwia), plaża miejska, TUBORG z „kija” przy plaży… do tego muzyka w Jamajskich klimatach… nic więcej nam nie było trzeba 🙂 Jeden z uroków stania w Visie to umiejscowienie portu tj. wzdłuż głównego deptaka. Hmmm… Treaz to my jesteśmy po tej „drugiej stronie”… 🙂
Dzień 3 (poniedziałek)
VIS – Komiza (22 Mm)
Dziś mamy w planach zobaczyć dwie groty: zieloną i błękitną. Wyruszamy więc z samego rana na podbój tworów skalnych. Zielona grota znajduje się na wyspie Ravnik od strony morza. Przy sprzyjającym wietrze spokojnie można wpłynąć do niej pontonem lub wpław. Nie jest może tak popularna i widowiskowa jak grota błękitna, ale warto do niej zajrzeć…:)
Po sesji zdjęciowej i kąpieli płyniemy dalej na zachód, zahaczając o jedna z popularniejszych zatoczek w Chorwacji o nazwie Stiniva. Ze względu na duży tłok nie zostajemy tam długo i po zrobieniu kilku fotek ruszamy w kierunku wyspy Bisevo na płd.-zach. od Vis.
W zatoce przed błękitną grotą spotykamy flotyllę kilkunastu jachtów stojących na kotwicy. Na katamaranie po środku odbywała się huczna impreza w pełnym słońcu. Do błękitnej groty wpływa się pontonem. W tym roku zapłaciliśmy po 20 KN od osoby. W większości przypadków jachty nie stają na kotwicy w zatoce, tylko kręcą się dookoła oczekując na desant zwiedzający grotę. Kolejny punkt programu zaliczony, tak więc stawiamy żagle i płyniemy do Komizy. Mała rybacka miejscowość w płd.-zach. części wyspy VIS. Jest to baza wypadowa dla załóg wybierających się do błękitnej groty jak i tych, którzy właśnie ją zwiedzili.
W sezonie znalezienie miejsca po południu graniczy z cudem, więc stajemy na kotwicy. Opłata za kotwicę pobierana przez władze portowe to 70 KN. Kwitek uprawnia nas do bezpłatnego podłączenia do prądu i uzupełnienia zapasów wody następnego dnia rano (o ile nie wypływamy za wcześnie, bo miejsca może jeszcze nie być). Na pokładzie mieliśmy dwóch wędkarzy, więc nadeszła pora na połowy. Licencja wędkarska kosztuje ok. 300 KN na 7 dni i wbrew z informacjom podawanym w internecie jej zakup wcale nie jest prosty.
Musieliśmy odwiedzić wiele agencji turystycznych i sklepów wędkarskich, żeby wreszcie trafić BINGO. Licencję kupiliśmy podczas pobytu w miasteczku VIS. Rada jak kupić licencję: chodzić i pytać. Nasi „rybacy” uzbroili sprzęt i zaczęli zabawę. Pod wieczór zjedliśmy najbardziej smaczne ryby w Chorwacji. Świeża ryba z morza, mąka, sól, olej i patelnia… Szczęście uzupełniła cytryna i puszka przywiezionej z Polski Łomży Export.
Dzień 4 (wtorek)
Komiza – Marinkovac (22 Mm)
Z samego rana mieliśmy okazję „podziwiać” chorwackich rybaków, którzy zataczając siecią koło zbierali szybki „łup”. Czy to jest w ogóle dozwolone…?! Płyniemy do Hvaru. Hvar jako jedno z najpopularniejszych miast chorwackich wysp jest niestety bardzo zatłoczone i tu również znalezienie miejsca w porcie jest w sezonie praktycznie niewykonalne w godzinach popołudniowych. Niezliczona ilość jachtów na przyportowym kotwicowisku zniechęca nas i postanawiamy odpuścić sobie tę „przyjemność”.
Praktycznie na przeciwko Hvaru znajdujemy całkiem przyjemne kotwicowisko przy wyspie Marinkovac. Stamtąd można wziąć taksówkę wodną do Hvaru. Trzeba jednak dość wcześnie się na to zdecydować, ze względu na spore zainteresowanie i rezerwacje. Koszt taksówki 40 KN za osobę w obie strony.
Dzień 5 (środa)
Marinkovac – „Korcula” (34 Mm)
Wiatr niestety przestał wiać i towarzyszy nam jedynie skwar z nieba. Włączamy silnik i płyniemy do Korculi. Na miejscu jesteśmy ok. godz. 16:00 i tu czeka nas kolejna niespodzianka… Otrzymujemy informację od pracownika mariny, że niestety, ale miejsc już brak… Nie psując sobie dobrego humoru stajemy na kotwicy w pobliskiej zatoce, gdzie pobierana jest opłata w wysokości 150 KN. W przeciwności do opłaty w Komizy tutaj płacimy „za nic”. Taksówka wodna do Korculi kosztuje 30 KN za osobę i można z niej skorzystać 24h. Załoga pakuje się i płynie do miasta. Samo przepłynięcie się szybkim pontonem okazuje się całkiem sporą frajdą dla załogi. Stwierdzili nawet, że dużo fajniejsze i tańsze od popularnego „banana”.
Dzień 6 (czwartek)
„Korcula” – Mljet (Saplunara) (33 Mm)
W planie mieliśmy nocne pływanie, ale zmęczenie skippera i kompletna flauta zdecydowała o wypłynięciu z samego rana. I tak też się stało, choć trudno nazwać to „ranem” 🙂
Ruch na jachcie pojawił się o 4 rano. 30 minut później usłyszeliśmy ryk włączanego silnika i huk windy kotwicznej. Kapitan + 2 członków załogi rozpoczęli rejs pod gwiazdami. Załoga przebudziła się o wschodzie słońca i każdy miał okazję przeżyć zachwyt wpatrując się w wyłaniające się krwisto czerwone słońce znad wierzchołków chorwackich szczytów. W pierwotnych planach celem tego dnia był Dubrovnik, ale mając na uwadze poprzednie doświadaczenia z brakiem miejsca w marinach w godzinach popołudniowych zdecydowaliśmy się na wcześniejsze spłynięcie. Wybór padł na zatokę Saplunara na południowym końcu wyspy Mljet.
Piękna zatoka z dużą kamienistą plażą. Kotwica w dół i opalanie. Wysłany na ląd zwiad dokonał przeglądu restauracji i dzięki umiejętnościom negocjacyjnym udało się nawet skorzystać bez opłaty z bojki należącej do jednej z restauracji. Osobiście nie polecamy restauracji Kod Ante, prowadzonej przez starszą chorwatkę. Lokal przeznaczony raczej dla gości z za zachodniej granicy i przybyszów z zielonych wysp. Zaraz obok (od wody po lewej stronie) znajduje się druga „konoba”. Tam jest tak jak powinno być, czyli brak menu i do wyboru ryba albo mięso. Za pełny zestaw zapłaciliśmy 90 KN od osoby i mieliśmy w tym: zupę warzywną z pieczywem do woli, rybę i warzywa z grilla, młody bób, najpyszniejsze ziemniaki z cebulą na świecie i arbuza na deser. Do tego zamówiliśmy piwo, białe i czerwone wino, z czego polecić możemy tylko czerwone.
Po nadmiernym napełnieniu żołądków wybraliśmy się na spacer na drugą stronę wyspy. Równie urocza zatoka dostarczyła nam pięknych widoków i spalenia kilku niepotrzebnych kalorii.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w przydrożnym pubie na przepyszne lody (co ciekawe nie były to lody kulkowe, a doskonałe rożki orzechowe za 15 KN).
Dzień 7 (piątek)
Mljet (Saplunara) – Dubrovnik (18 Mm)
Kurs Dubrovnik. Kapitan zabrał nas tam wyłącznie dlatego, że większość z nas tam nie była. Jeszcze niedawno marina ACI w Dubrovniku była jedną z najtańszych marin ACI w Chorwacji. Tym razem było najdrożej. Zapłaciliśmy 771 KN !!! Na szczęście ogólnodostępny basen w marinie i wysoki standard sanitariatów sprawił, że opróżniająca się w ekspresowym tempie kasa pokładowa nie była już najważniejsza.
Autobus do mariny jeździ co 20 min. i kosztuje 10 KN za osobę w jedną stronę. Przystanek znajduje się zaraz przy wyjściu z mariny. Wycieczkę do Dubrovnika rozpoczęliśmy o godz. 18, ale prażące słońce nie motywowało nas do długich spacerów. Należy pamiętać, że płatna wycieczka po murach Dubrovnika możliwa jest do godz. 19:00 kiedy to wejście do nich jest zamykane.
Wnioski z wizyty Dubrovnika. Jeśli chcesz zobaczyć to miasto spróbuj przyjechać poza sezonem. Liczba turystów w sezonie jest ogromna a przyjemność ze zwiedzania w takim tłumie należy raczej do średnich.
Dzień 8 (sobota)
Dubrovnik – Lastovo (55 Mm)
Dziś robimy skok na Lastovo. Uzupełniamy zbiorniki wody i paliwo. Obok mariny znajduje się stacja benzynowa, która od ok. 10 rano cieszy się bardzo dużą popularnością, więc jeśli macie plany i nie chcecie czekać godzinę w kolejce, to spróbujcie wstać troszkę wcześniej. Bardzo często korzystają ze stacji potężne łodzie motorowe, które blokują stację na bardzo długo. My tracimy cierpliwość o odpływamy.
Tym razem również na silniku. Wiatr 2 KN. Dopływamy do wysp około godziny 18. Na reszcie na horyzoncie nie widać żadnych innych jachtów i jesteśmy… SAMI !!! Tym razem stajemy na kotwicy pod komendą pierwszego oficera, który dostał pozwolenie na wykonanie tego manewru. Kilka chwil później cieszymy się „dziką samotnością” kotwicząc między wyspami Stomorina i Cesvinica. Doskonały spokojny wieczór, wino, piwo, gitara i śpiew…
Dzień 9 (niedziela)
Lastovo – Lastovo (12 Mm)
Locja wskazuje nam bunkry, które postanawiamy eksplorować. Kotwica w górę i w drogę. Po 2 godzinach robimy kolejne podejćie do stacji benzynowej przy miejscowości Uble w zachodniej części Lastova. Tu niestety również trafiamy na łódź motorową i ze względu na panujący skwar postanawiamy po raz kolejny nie tankować. Pobliski bunkier okazuje się niezbyt ciekawą konstrukcją… Zdecydowanie szkoda paliwa. Bunkry „na Mamerkach” robią dużo większe wrażenie. Niestety nie obyło się bez opłaty za park narodowy w wysokości 20 KN za osobę. Uciekamy z kotwicowiska ze względu na nękające na osy. Na szczęście udaje nam się znaleźć inne, o wiele bardziej urokliwe pomiędzy wyspami Vrcara i Veli Rutvenjak. I…. znowu SAMI 🙂
Dzień 10 (poniedziałek)
Lastovo – Vela Luka (17 Mm)
Pobyt w okolicach Lastova dostarczył nam chwil spokoju i odpoczynku od zatłoczonych w sezonie marin i kotwicowisk. Ze względu na kolejną noc na kotwicowisku zapasy wody i paliwa zaczęły się wyczerpywać, tak więc byliśmy zmuszeni to „portowania”. Najbliższa stacja benzynowa znajdowała się W miasteczku Vela Luka na wyspie Korcula. Tym razem się udało. Stacja pusta, więc tankowanie bez kolejki zapewnione! 🙂
Podczas napełniania zbiornika paliwa 2 członków załogi zostało wysłanych w celu znalezienia miejsca w porcie. Po krótkich negocjacjach udało się zarezerwować miejsce. Jesteśmy uratowani. Kolejna noc na kotwicy mogłaby popsuć humory załogi. Wieczorem okazało się, że byliśmy jedynym jachtem żaglowym, któremu udało się stanąć w porcie. Cała reszta jednostek to duże łodzie motorowe i statki wycieczkowe. Wszystkie żaglówki, które przypłynęły po nas musiały zadowolić się kotwicowiskiem na przeciwko portu.
Planujesz rejs w Chorwacji? Sprawdź co możemy Ci zaoferować!
Po drugiej stronie zatoki znajduje się plaża z kąpieliskiem. Temperatura wody wskazywała niestety raczej na uzdrowisko z komorą do krioterapii, ale chwila orzeźwienia nikomu jeszcze nie zaszkodziła 🙂 Vela Luka okazała się pięknym i co ciekawe bardzo tanim miasteczkiem. Z całą pewnością jeszcze tu wrócimy.
Dzień 10 (wtorek)
Vela Luka – Scedro (11 Mm)
Dziś szukamy pięknej zatoczki. Zaglądamy do locji i postanawiamy „upolować” ją na wyspie Scedro w okolicach Hvaru. Postanawiamy popłynąć skrótem między Korculą a wyspą Proizd. Trzeba to zrobić bardzo uważnie i nie lekceważyć wskazań map i locji. Drobiazgowość kapitana uchroniła nas przed utknięciem na mieliźnie, czego niestety nie udało się uniknąć większej jednostce wycieczkowej.
Niewiele ponad godzinę później wpływamy do zatoczki na wyspie Scedro. Mała łódź motorowa właśnie zdejmuje cumy z brzegu i znów jesteśmy jedynym jachtem. Parokrotna próba rzucenia kotwicy nie daje jednak pożądanego efektu. Kapitan postanawia zakotwiczyć nas „na sztywno”. Desant w postaci jednego z członków załogi z płetwami, maską i rurką miał nam potwierdzić, czy na dnie nie czekają nas niespodzianki w postaci skał czy nagłych wypłyceń. Dno zatoki okazało się bardzo przyjazne i udało się zakotwiczyć bez większych problemów przy głębokości ok. 3 metrów. Kotwicę zahaczyliśmy o podwodny głaz i wyrzuciliśmy cumę na ląd. Prognoza pogody była optymistyczna, więc nie musieliśmy
martwić się o ewentualny problem z bocznym wiatrem. Spora kamienista plaża i tylko my, to wszystko czego nam było na dany moment trzeba.
Naturalnie nie mogło być tak pięknie do końca i parę godzin później zatoka wypełniła się jachtami, które jak jeden mąż powtarzały rozpoczęty przez nas sposób kotwiczenia.
Dzień 11 (środa)
Scedro – Palmizana (15 Mm)
Ponieważ w planach na kolejny dzień mieliśmy już tylko kotwicowisko, chcieliśmy uzupełnić zapasy slodkiej wody. Wybraliśmy pobliską marinę ACI Palmizana, skąd taksówką w cenie 50 KN za osobę w obie strony można udać się do Hvaru. Niestety zgodnie z przewidywaniami w tej marinie nie zmieniło się od wielu lat zupełnie nic. Drogo, brudno i tłoczno. Jedno z popularniejszych kotwicowisk po drugiej stronie wyspy praktycznie wypełnione „po brzegi” już o godzinie 13:00. Załoga jednogłośnie stwierdziła, że najgorszy standard z dotychczasowych. Gdyby nie urokliwe położenie mariny, dostałaby najgorszą ocenę z możliwych.
Dzień 12 (czwartek)
Palmizana – Solta (13 Mm)
Pobyt na kotwicowisku przy wyspie Scedro sprawił, że załoga zapragnęła powtórki. Aby zbliżyć się do portu wyokrętowania, jakim była Kastela, postanowiliśmy poszukać czegoś na wyspie Solta.
Tym razem było dużo trudniej. Wąska zatoka, duża głębokość i otwarcie na morze wymusiło na nas sprawne i pomysłowe działanie. Tym razem bez nurka również się nie obyło i po stosownej inspekcji dna zapuściliśmy się prawie na sam koniec zatoki kotwicząc niemalże do brzegu z jednej strony i cumując z drugiej. Zgodnie stwierdziliśmy, że dziś z całą pewnością nikt tu już nie stanie 🙂
Bardziej dzikiego miejsca chyba nie mogliśmy sobie wyobrazić. Tylko my, skały i woda. Cudownie !!!
Dzień 13 (piątek)
Solta – Kastela
Manewr odejścia z tak zakotwiczonego jachtu nie należy do najprostszych przy tak ciasnej zatoce, ale wspólnymi siłami udaje nam się odpłynąć bez najmniejszego problemu. Na niespodziankę nie musieliśmy czekać zbyt długo. Bo kilkunastu minutach płynięcia z wody wyłaniają się grzbiety delfinów. Było ich co najmniej 7, a może nawet więcej…
Doskonały prezent na ostatni dzień rejsu… Dopływamy do mariny tankując jeszcze paliwo do pełna przed ostatnim podejściem do kei. Tak, stoimy ! Potworny skwar z nieba na lądzie uświadamia nam jak ciężko byłoby nam przeżyć te 2 tygodnie np. w hotelu. Kapitanie ! Dziękujemy !
Dzień 14 (sobota)
Kastela
4 rano wyjazd. Wybieramy tak wczesną porę, ponieważ nie ma nic gorszego, niż korki na autostradach w drodze powrotnej.
Posty w kategorii
Chorwacja mniej oczywista. Kwietniowy rejs z Koper w Słowenii do Pirovac w Chorwacji
Nasz rejs odbył się w dniach 8-14 kwietnia 2024 r. na trasie Koper –... więcej »
zobacz więcejTo był rejs! Chorwacja pod żaglami
21.07.2012 Do Zatonu przybywamy po całonocnej podróży ok. 11.00. Mamy nadzieję, że łódkę dostaniemy... więcej »
zobacz więcejNorwegia: rejs Bergen – Stavanger
Droga nie była krótka … Warszawa. Czekamy na samolot do Kopenhagi. Wyruszyliśmy z Filipem, moim... więcej »
zobacz więcej