Escape from Punat
28 11 2012
„Escape from Punat”
Idąc z Valun (Cres) do Malińskiej (Krk) usłyszałem po raz pierwszy w Chorwacji „Securite, securite, securite …..”. Jak się później okazało, była to cała, niekończąca się seria tych komunikatów. Ten pierwszy dotyczył burz na północnym Adriatyku. Stojąc na kotwicy w dużej zatoce Malińska bacznie obserwowałem ruch chmur na niebie. „Północny Adriatyk jest duży, więc dlaczego miałyby być akurat tutaj” – pomyślałem. Rzeczywiście burz nie było. Tej nocy cała seria komunikatów „securite” dotyczyła mgły na otwartym morzu. Widzialność od 0 do 0,1 mili. Noc na kotwicy minęła spokojnie.
Rano udaliśmy się w kierunku mariny Punat. Po drodze kolejny komunikat „securite”. Tym razem „gale” (słowo to podnosi mi ciśnienie i powoduje gęsią skórkę na ciele) w nocy dla Velibit Canal 35-45w. Zachowuję jednak spokój, bo przecież idę do „Mariny”. W nocy bora się wywieje, a my rano – zgodnie z planem – dalej na Rab. Jak złudne było moje rozumowanie. Rano idę oglądać prognozy pogody i pytać tubylców o rady – jak przedostać się na Rab. Wieści nie są pomyślne. Wszyscy mówią „bora, bora”. „No recomends to go out”. Kapitan mariny Punat, mówi zdecydowanie „Dzisiaj nie, jutro będzie lepiej”. No to czekamy.
Idziemy wieczorem na dobrą kolację w pobliskiej Konobie. Wiatr ucichł. Bory nie ma. Rano będziemy mogli spokojnie wyjść. To już będzie czwartek. Zostaje mało czasu do Sukosanu, a łódkę trzeba oddać w piątek. O 06.00 budzi mnie radio „securite……gale… Velebit…35 to 45 knot”. I co teraz robić????? Jak wyjść????? Idę i oglądam pogodę. Pomaga mi głównie chorwacka strona internetowa z chyba dokładnymi informacjami wiatrowymi. Rozmawiam w recepcji. Nic nowego. Bora. Nie zalecają wyjścia. ALE JA MUSZĘ DO SUKOSANU.
Po przeanalizowaniu pogody podejmuję decyzję. Punkt 12.00 – wychodzimy. Przed 12.00 idę zapłacić za marinę. Wracając z dokumentami rozmawiam z poznanymi wcześniej Polakami. Mówię im o wyjściu. Pokazują mi dwie włoskie łódki, które wyszły i wróciły. Idę spytać ich, co się dzieje za cyplem. Twierdzą, że wieje 35w i musieli wrócić. Chcieli, tak jak i my, na Rab. Ja to chcę nawet dalej na Silbe. Do kei dochodzi jeszcze jeden jacht z dwoma Szwajcarami. Przyszli z Rabu. Mówią, że szli 3 godziny, a fala miała 1.5 metra. Są przerażeni. Serce wali mi jak młot. Co mam zrobić? Przecież jutro muszę być w Sukosanie!!!!!! Myślę sobie tak: „ 3 godziny z Rabu, to przecież nic dziwnego – 11 mil. Fale 1,5 metra – widziałem większe”. Idę i jeszcze raz analizuję prognozę pogody. Zapada decyzja – o 14.00 wyjście. Czas spędzamy siedząc na łódce. Atmosfera jest napięta. Nie pomaga tu niestety moje zachowanie. Nie potrafię ukryć zdenerwowania i otwarcie mówię, że nie wiem, jak będzie, ale wiem, że łódka wytrzyma to bez problemu. Nie wiem tylko, jak my. W miejscu należy dodać, że cała moja załoga to żeglarscy turyści. Pływają tylko w Chorwacji. Przechyły są raczej nieakceptowane i najchętniej pływaliby tylko na silniku, bo prędzej i mniej buja.
Kiedy oddajemy cumy, ciśnienie mam chyba 250/200. Serce w gardle. Wychodzimy. Otwieram jeden metr foka i jedziemy na pożarcie przez borę. Wysuwając coraz bardziej „głowę” zza rogu wyspy Krk, widzimy, że „król jest nagi”. Maksymalna siła wiatru to 15w. Otwieramy całego foka i mkniemy przez Kvarner w stronę Silby. Tak w przyjemnym baksztagu mija nam całe popołudnie i wieczór. Po zmroku stajemy na kotwicy w zatoce po południowej stronie wyspy. Bora już nam nie grozi. Prognozy mówiły o 6 godzinach okienka pogodowego i właśnie w to okienko myśmy się wstrzelili. Jestem z siebie dumny i szczęśliwy, że udało mi się uciec z Punat.
W miarę bezboleśnie zdobyłem kolejne doświadczenie żeglarskie, tym razem dotyczące bory. Nie rozumiem jednak, dlaczego pracownicy mariny potrafią tylko mówić „bora, bora”, a nie są w stanie dać żadnych konkretnych wskazówek. Po wypiciu piwka i ustawieniu alarmu kotwicznego idziemy spać. Jutro już ma być „lajtowo” aż do Sukosanu. W nocy okazuje się, że nic z tego. Około 04:00 budzi mnie alarm kotwiczny. Jak oparzony wyskakuję z koi i jestem na pokładzie. Momentalnie odpalam silnik i oceniam sytuację. Co się dzieje? – myślę. Jesteśmy na głębokości 20 m, a byliśmy na 6. Okazało się, że dno jest porośnięte trawą i kotwica nie trzymała jak należy. Kiedy w nocy zerwał się północny wiatr – mimo, że byliśmy osłonięci wyspą – jacht przez kilka godzin zdryfował o kilkadziesiąt metrów. Stąd alarm kotwiczny. Robimy kilka kółek i ponownie rzucamy kotwicę. Przy drugiej próbie kotwica trzyma. Na wszelki wypadek zostaje wachta kotwiczna. To „szczęście” przypada Agnieszce. Jest ok. 05:00. Pomału zaczyna świtać. Biorę wiatromierz i mierzę siłę wiatru. Odczytuję 25w. Jesteśmy osłonięci wyspą. To ile musi wiać po nawietrznej? A miało być spokojnie.
Idę spać. Nie mogę jednak usnąć. Wstaję o 07:00. Wstaje też Ela. Wachta kotwiczna idzie spać. Wiatr nadal wieje i to mocno. Oglądam mapę i patrzę jak najlepiej dostać się do Sukosanu. Wiatr nadal wieje z NE, czyli idąc kanałem Zadarskim będziemy mieli wysoką falę i pod wiatr. Ropy jest pod dostatkiem, ale szkoda takiego wiatru na oranie morza na diesel grocie. Wybieram trasę osłoniętą wyspami. Podnosimy kotwicę i wychodzimy z cichej zatoki. Na początek płyniemy przez pół godziny pod wiatr. Fala ma wysokość ok. 1 metra. Momentami dochodzi do 1,5m. To nic nadzwyczajnego, ale jak na Chorwację to sporo. Załoga po raz pierwszy ma przyjemność żeglować w takich warunkach. Ela siedzi za sterem. Nie widać po niej zdenerwowania. Co chwilę jest oblewana wodą rozbryzgiwaną przez dziób łódki. Rozkładam szprycbudę i chowam się za nią. Wyjmuję z torby swoją kamizelkę asekuracyjną. Zakładam ją Eli. Wygląda całkiem profesjonalnie – jak wytrawny żeglarz. Pyta nawet czy wziąłem także czapkę polarową ))). Niestety, nie byłem aż tak przewidujący.
Łódka wali dziobem o każdą falę. Załoga grzecznie śpi w kabinach. Po pół godzinie orania, odpadamy i baksztagiem płyniemy schować się za Ist. Otwieramy pół foka. Prędkość 6w. Mierzę siłę wiatru. Wiatromierz pokazuje 23w. Do tego prędkość własna, to mamy jakieś 6-7B. Przy takiej pogodzie w Chorwacji jeszcze nie pływaliśmy. To nasz chrzest bojowy, który zdaliśmy na 5. To jest to, co najpiękniejsze w żeglarstwie (no może oprócz tawerny w czasie sztormu). Po pół godzinie jesteśmy osłonięci przed falą i wiatrem przez Ist.
Dowiedz się więcej. Sprawdź oferty czarteru on-line!
Załoga wynurza się z kabin. Już będzie spokojnie. Osłonięci wyspami docieramy do mostu między Uglianem i Pasmanem. Wiatr też już się uspokoił. Wieje może 3 B. Po przejściu pod mostem oczom naszym w oddali ukazuje się marina Sukosan. Zbliżamy się do końca naszego rejsu. Przepłynęliśmy ponad 300 mil morskich. Mieliśmy sporo dni wietrznych. Zdobyliśmy wiele doświadczenia żeglarskiego. Spotkaliśmy borę i wiatr powyżej 5B. Przy takim wietrze staliśmy na kotwicy i pływaliśmy. Zaliczyliśmy przelot nocny przy zmieniającym się wietrze. Wrażeń było moc. Poznaliśmy nowe miejsca. Teraz zastanawiamy się już jak szybko wydostać się z Chorwacji, aby podróż powrotna nie zepsuła wspomnień ze wspaniałych wakacji. Przemierzając kilometry autostrady w myślach planuję przyszłoroczne wakacje. A może już czas na Grecję???
Autor relacji: Robert Rzepecki
Posty w kategorii
Dzień Dziecka pod żaglami czyli żeglarstwo minimalistyczne cz. 1
Wyruszyliśmy świtem (chciałoby się napisać „bladym” ale zakrawałoby to na mocne ubarwianie). Było jednak... więcej »
zobacz więcejZ Sukosanu do Puli i z powrotem
Kilka założeń, jakie towarzyszyły naszemu dwutygodniowemu rejsowi w sierpniu 2010 roku: pływaliśmy w trybie... więcej »
zobacz więcejDzień Dziecka pod żaglami czyli żeglarstwo minimalistyczne cz. 2
Cumujemy na noc w zatoce Smrka. Mieliśmy nadzieję na zwiedzenie bunkra z II wojny... więcej »
zobacz więcej