„Jack Sparrow will sneak you”
11 02 2011
Karaiby zawsze były w naszej strefie marzeń. Pierwszy raz ktoś głośno o nich powiedział podczas rejsu w Chorwacji i okazało się, że mamy w ciemno od razu 10 osób chętnych. Zdecydowaliśmy się na rejon Windward Island, czyli jacht z Martyniki, później St. Lucia i St. Vincent i Grenadyny (rozważane było też BVI). Całościowe koszty oszacowałem na ok 6500zł od osoby ze wszystkim, wszystkim czyli: jachtem, przelotami, hotelami, jedzeniem, składką jachtową, autami, biletami, alkoholem itp. itp. czyli kwota jaka powinna zejść z konta za 20 dniową wyprawę. Całe planowanie i decyzje podejmowaliśmy w oparciu o ten budżet i generalnie prawie się zmieściliśmy :).
Organizację wyprawy rozpoczeliśmy ponad 10 miesięcy przed od rezerwacji jachtu. Jakoś tak się stało, że oprócz kapitanowania przypadła mi rola organizatora…ehh. Wszyscy intensywnie doradzali katamaran, ale on mocno nie pasował do naszego budżetu. Ostatecznie przez ulubioną firmę Punt zarezerwowaliśmy dwa monohule – Harmony 47 w terminie 08-22.01.2011 w Dream Yacht Charter na Martynice. Termin ten był o tyle ważny, że DYC miało mocne obniżki w środku sezonu tylko w tych dwóch tygodniach. Na dodatek były tylko dwie sztuki – stąd wczesna rezerwacja. Osobiście nie żałuje wzięcia monohula. W porównaniu z katamaranem na pewno było trochę mniej miejsca i trochę mocniej bujało, ale nie było gorzej niż podczas pływania w Chorwacji czy Grecji. Jeśli ktoś nie jest mocno wymagający i nie ma intensywnej choroby morskiej na monohulu też będzie ok. Przeloty rozwiązaliśmy tak: bilet grupowy dla 16 osób Paris<->Fort-de-France i osobne rezerwacje na bilety Polska<->Paryż, które każdy robił we własnym zakresie w różnych liniach (AirFrance, LOT, AirBerlin, WizzAir). To pozwoliło utrzymać cenę za przelot Polska->Paryż na rozsądnym poziomie (na tamten czas za dołożenie odcinka WAW<->CDG AirFrance chciał ok 1000zł – podziękowaliśmy). Później rezerwowaliśmy hotel w Paryżu na 1 noc (przed rejsem), transport lotnisko FDF->Marina, hotel i auta na Martynice i …wreszcie 6 stycznia nadszedł czas wyjazdu.
Wszystkie elementy tego organizacyjnego puzzla ładnie się złożyły i wszyscy zgodnie z planem dotarliśmy 7 stycznia na Martynikę. Chwila przejścia rękawem, gdzie jeszcze poubierani w spodnie i swetry poczuliśmy ciepłe powietrze jak z suszarki – niezapomniana. Jedna noc w hotelu (wszyscy wstali ok 04 rano) i nastała pracowita sobota: zakupy na 2 tygodnie i odbiory jachtów. Nowości przy odbiorze były dwie: DYC daje czarterującemu checkliste, która ma 5 stron, na każdej 20-30 pozycji. Na wszelki wypadek dość dokładnie przeszliśmy przez nią i było to dobra decyzja, bo przy oddaniu DYC każdą rzecz tez bardzo skrupulatnie sprawdzała, łącznie z tym, że liczyli sztućce, szklanki i talerze (sic!). Druga nowość to brak wskaźnika poziomu paliwa – nie było jednej z ważniejszych rzeczy, która ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo ludzi i sprzętu. Na pytanie nasze, to jak mamy kontrolować poziom, miły Pan pokazał nam mały wizjer w baku, latarkę i śrubokręt i powiedział, że najlepiej odkręcić wizjer i świecić latarką do baku. Wskaźnika poziomu wody też nie było. Reszta elementów z naszych jachtów (roczniki 2008 i 2005) bez większych uwag – standard czarterowy.
Z Mariny wyszliśmy w niedzielę i obraliśmy kurs na St. Lucie – Rodney Bay. Następnie trasa była taka: Young Island/St. Vincent, Mustique, Canouan, Union Island, Mayreau, Tobago Cays, Bequia, Wallilabou/St. Vincent, Marigot Bay/St. Lucia i Le Marin w piątek, 2 tygodnie później.
Po krótce rzeczy jakie okazały się lepsze i gorsze niż myśleliśmy:
+ ludzie w większości ubodzy, ale bardzo mili i przyjaźnie nastawieni. Nie natrafiliśmy na żadne przejawy agresji pomimo szwendania się wieczorami po lokalnych miasteczkach i knajpach.
+ boat vendors. Byliśmy przygotowani na handlowców w stylu arabskim a okazało się, że bardzo często wystarczy „nie dziękuję” i byłeś zostawiany w spokoju.
+ słonce dawało w kość tylko w ciągu pierwszego tygodnia, później filtry w kremach mocno się obniżały.
+ brak chorób żołądkowych pomimo jedzenia lokalnych knajpach dla miejscowych, gotowania i picia na lokalnej wodzie.
– imprezy. Z przewodników wyjawiał się obraz częstych zabaw i imprez np. jump-in party ludzi z jachtów i lokalnych, a w rzeczywiści większość miasteczek była senna i nic się w nich nie działo. Wyjątek stanowiła impreza w Wallilabou z inną ekipą z Polski i kilkoma miejscowymi podlana dużą ilością Rum Punchu o nazwie „Jack Sparrow” koło dekoracji z filmu „Piraci z Karaibów”. Rum Punch, którego zapas kilkunastu butelek skończył się już około 23.00, robiony był z białego mocnego rumu i soku ze świeżych owoców – po prostu pycha. Barman ochrzczony przez ekipę Ankiem (z racji stroju w naszych barwach narodowych i kilku butelek żubrówki za barem) słowami „Jack Sparrow will sneak you” ostrzegał nas o jego mocy:) Daliśmy radę, a chwilę z imprezy na zawsze pozostaną w naszej pamięci 🙂
– wiatr. Podczas całego wyjazdu passat wiał około 18-22kt i fale były ok 3-4m. Najmniej było na naszym wiatromierzu 13kt, najwięcej 35kt od chmury deszczowej. Harmony 47 dobrze sobie radził w tych warunkach i przyzwyczailiśmy się do nich po kilku dniach.
Posty w kategorii
Film z warsztatów harmonijkowych pod żaglami zrealizowany dla TVP
Zapraszamy do obejrzenia filmu dokumentującego I edycję międzynarodowych HARMONIJKOWYCH WARSZTATÓW POD ŻAGLAMI, które odbyły... więcej »
zobacz więcejPortugalska włóczęga czyli rejs z Lizbony do La Coruny
Zostaję wyrwana z głębokiego snu. Moje ciało dotąd bezpiecznie przytulone do burty zaczyna gwałtownie... więcej »
zobacz więcejJak zostałem „ADMIRAŁEM” – rejs w Chorwacji
Po raz kolejny wyczarterowałem poprzez PUNT tym razem pięć jachtów w Sukosanie od Adriatyk Charter,były... więcej »
zobacz więcej