Skontaktuj się z nami tel. +48 22 446 83 80

Siedemnaście długich dni czyli rejs na Islandię

Siedemnaście długich dni. Rejs na Islandię.Siedemnaście długich dni:

2.06.2012 (Bergen)

Do Bergen dotarliśmy około godziny 22:00. Przywitało nas piękne słońce, które zabraliśmy ze sobą z Polski i towarzyszyło nam przez kolejne siedemnaście długich dni. Autobus z lotniska desantował nas praktycznie przed samym dziobem Jam Session. Przywitało nas dwóch wesołych załogantów – Jarek i Wojtek, którzy pomogli nam przenieść worki z lądu na jacht. Lekkie nie były. Jedzenie z Polski przypominało nam, co kilka dni o domu. Ostatni zachował się łowicki dżem. Ależ on smakował!

3.06.

Wstaliśmy około godziny 08:00. Cześć załogi, jak zawsze to bywa, poszła po zakupy. Przechodząc przez słynny targ rybny w Bergen, usłyszeliśmy wesoły okrzyk: „dzień dobry Polacy!”. Wołał nas Filip, który wyprowadził się z Polski rok temu i od tego czasu mieszka w Norwegii. Ma własną 6 metrową łódeczkę, którą łowi ryby i sprzedaje je na straganie. Stara się jak najwięcej oszczędzać, bo życie w krajach przepięknych fiordów nie należy niestety do najtańszych. Filip jada tylko to, co sam złowi, albo bierze jedzenie ze sklepu pod koniec dnia, bo wtedy bardzo często można je kupić po dużo niższej cenie, a nawet dostać za darmo. Rybak poczęstował nas wszystkimi rodzajami ryby, które miał, Siedemnaście długich dni. Rejs na Islandię.w tym także mięsem wieloryba. Obiecaliśmy mu, że na pewno odwiedzimy go w drodze powrotnej. Część załogi, która nie poszła na zakupy przygotowywała jacht do wypłynięcia. Zmieniona została genua na foka sztormowego. Decyzja ta była spowodowana oczywiście prognozą pogody, która zapowiadała nam prędkość wiatru nawet do 40 węzłów. I tak o godzinie 12:30 został odpalony silnik i rozpoczęła się nasza żeglarska przygoda. Na silniku szliśmy siedem i pół godziny, cały czas pod silny wiatr i pod coraz wyższą falę. Około 1800 Neptun zawołał kilku członków załogi do kokpitu i dał do zrozumienia, że za długo nie pływaliśmy.

Foka sztormowego na marszowego zmieniliśmy o 13:20 (4.06). Spokojne życie, a właściwie jego brak w mesie Jem Session trwało do poranka 5.06, kiedy to dotarliśmy do portu na Szetlandach – Lerwick. W tym porcie także świeciło słońce, dlatego załoga zachęcona pogodą szybko wzięła prysznic, zjadła śniadanie, które smakowało niesamowicie i wybrała się na zwiedzanie uroczego miasteczka. Naszą uwagę zwróciły ogromne pustki w Lerwick i portrety królowej na każdej wystawie sklepowej. Okazało się, że piąty czerwca to dzień obchodów sześćdziesięciolecia panowania na tronie Elżbiety II. W czasie spaceru zastała nas angielska pogoda, która naprawdę zmusiła nas do odwiedzenia najbliższego baru, w którym zjedliśmy fish and chips za około £5 i wypiliśmy herbatę za £0,85. Ale jak wspomniałam wcześniej powracająca do życia załoga nabrała ochoty na mocniejszy trunek. Bar został zamieniony na pub, w którym oglądaliśmy wraz z Anglikami relację z uroczystości, jaka miała miejsce na Wyspach Brytyjskich. Część załogi po uczczeniu szczęśliwego dotarcia do pierwszego portu powróciła na jacht, gdzie dalej kontynuowała miło rozpoczęte popołudnie. Znaleźli się także tacy, który postanowili dalej zwiedzać urocze miasteczko. Podczas takich przechadzek moją uwagę zwróciły sieci rybackie zawieszane na płotach, przed domami. Cały czas zastanawiałam się, o czym to może świadczyć. I doszłam do wniosku, że jest to symbol powrotu ludzi morza do domów. Podczas spacerowania brzegami szetlandzkich wysp należy bardzo bacznie obserwować przybrzeżne kamienie, na których można spotkać wylegujące się foczki.

Podsumowanie pierwszego etapu Bergen – Lerwic to: 211,4 mile, 44 godziny na wodzie i średnia prędkość 4,8 w.

6.06

Załoga Jam Session opuszcza Szetlandy o godzinie 11:06. Dzień zapowiadał się sielankowo, poza omyłkowo zrobionym godzinę wcześniej śniadaniem. Ale i tak wszyscy wypoczęci i uśmiechnięci siedzą razem w kokpicie i wypatrują orek. Nic więc dziwnego, że przelatujący samolot COASTGUARD z szetlandzkimi ratownikami nie wzbudza w nas większego zainteresowania. My nimi może Siedemnaście długich dni. Rejs na Islandię.się nie zainteresowaliśmy, ale za to oni nami jak najbardziej. Helikopter nawiązuje połączenie radiowe z jachtem. Ratownicy proszą naszego kapitana czy mogliby, w ramach szkoleń, opuścić ratownika na pokład jachtu i po chwili wciągnąć go z powrotem. Mikołaj wyraża zgodę na akcję treningową i wychodząc na pokład oświadcza sternikowi, że będziemy mieli ratownika na pokładzie. Sternik i reszta załogi nie bierze na poważnie słów kapitana. Tylko Jarek, Mateusz i ja, osoby które słyszały rozmowę przez UKF-kę, przygotowują się do niespodziewanej wizyty. Załoga widząc mnie z aparatem i podekscytowanego Jarka oraz nadciągający helikopter zaczyna wierzyć w słowa Mikołaja. Akcja rozpoczyna się o godzinie 12:30. Mikołaj przekazuje wskazówki, jakie dostał od ratowników – Wojtkowi. Sternik dostał zadanie zrobienia zwrotu przez sztag, żeby jacht oddalał się od lądu i trzymania cały czas kursu względem wiatru. Dobre dwadzieścia minut trwało zanim helikopter ustawił się w odpowiedniej pozycji i opuścił ratownika na pokład. Uśmiechnięty ratownik pokazał nam niewerbalnie, że wszystko jest OK. Podszedł do sternika, udzielając mu wskazówek i mówiąc, żeby cały czas trzymał taki kurs jaki ma w tej chwili, w momencie jak on z powrotem zostanie wciągany na pokład helikoptera. Tak szybko jak ratownik pojawił się na jachcie, tak szybko też z niego zszedł. Spędził z nami łącznie około dwóch minut. Podciągany po linie do góry przez swoich kolegów z załogi helikoptera, zrobił dla nas akrobację, zwisając przez kilka sekund do góry nogami. Akcja zakończyła się około 13:00. Ratownicy z helikoptera na pożegnanie przelecieli jeszcze nad masztem Jam Session, obie załogi w tym czasie pomachały sobie i każdy obrał swój właściwy kurs. Przez radio usłyszeliśmy jeszcze podziękowania i wyrazy uznania za dobrze i sprawnie przeprowadzoną akcję. To był ciekawy dzień także pod względem żeglarskim. Nasz dzielna łódka osiągnęła prędkość 10 węzłów. Nie ma jak dobrze połączona siła wiatru i prądu.

7.06

Warunki sprzyjały, pędząc pchani wiatrem, następnego dnia, późnym wieczorem, o 22:45 byliśmy już na Wyspach Owczych. Wchodząc do portu w Tόrshavn – stolicy, po prawej burcie mijaliśmy domki, których dachy porośnięte były trawą. Największy z nich okazał się siedzibą premiera. Wyglądało to naprawdę bardzo uroczo i malowniczo. Mimo późnej pory, nie tak od razu dane nam było położenie się spać. Musieliśmy jeszcze przejść odprawę celną, która przebiegła bezproblemowo, w przyjaznej atmosferze.

8.06

OSiedemnaście długich dni. Rejs na Islandię.d rana wyruszyliśmy na zwiedzanie Tόrshavn. Spacerując wypatrzyliśmy pomnik, który wskazywał najwyższy punkt miasta. Żeby do niego dotrzeć, należy obejść go dookoła. Jest to o tyle istotna informacja, że turyści którzy chcą się tam dostać skręcają w pierwszą możliwą ulicę, która okazuje się ślepa. Z ostatniego domu na tej ulicy wychodzi starsza pani, która z przemiłym uśmiechem na twarzy pyta się naszej grupy czy może zrobić nam zdjęcie. My, lekko zdziwieni odpowiadamy, że owszem może, ale prosimy także o wytłumaczenie, co jest w nas takiego wyjątkowego. Starsza pani tłumaczy nam, że od ponad dwudziestu lat walczy z władzami miasta i prosi ich o ustawieniu znaku, który pokieruje turystów za pierwszym razem do celu. Jej argumentem w tej walce są zbierane fotografie „zabłąkanych turystów”. W końcu udało nam się trafić pod pomnik, pod którym pasły się owieczki – w końcu Wyspy Owcze. Po obejrzeniu miasta wróciliśmy na jacht, żeby zjeść obiad i… poszliśmy oglądać mecz POLSKA – GRECJA do irish pubu. Poza załogą Jam Session mecz oglądała również grupa sześciu Polaków, którzy mieszkają i pracują w tamtejszej stoczni. I w taki oto sposób irish pub zamienił się na dziewięćdziesiąt minut w polish pub. Po strzeleniu gola przez Roberta Lewandowskiego okazało się, że także i Farerczycy kibicują naszej drużynie. Po zremisowanym meczu, w miarę optymistycznych nastrojach oddaliśmy cumy i o 21:30 obraliśmy kurs na Islandię.

Podsumowanie drugiego etapu Lerwick – Tόrshavn to: 205,6 mile, 35 godziny na wodzie i średnia prędkość 5,9 w.

10.06

Pierwszy port do jakiego docieramy na Islandii to Hӧfn, znajdujący się na południowo – wschodnim brzegu wyspy. Zaraz po zacumowaniu zjawiają się na jachcie celnicy, którzy poza podstawową procedurą opowiadają nam także o tym, gdzie możemy na przykład wziąć prysznic (na basenie), gdzie zrobić zakupy czy wynająć samochód. Jeden z panów przyniósł ze sobą terminal do płacenia, ale niestety celnicy nie wiedzieli ile kosztuje postój w porcie. Po wykonaniu kilku telefonów okazuje się, że możemy stać za darmo, bo jesteśmy drugim jachtem, który przypłyną do Hӧfn w tym roku. Jednego z naszych załogantów zaintrygowały kolorowe tatuaże, jakie miał jeden z celników na prawym przedramieniu i zapytał się, co one oznaczają. Każdy z tatuaży składał się z imienia i daty urodzenia dzieci celnika. Tylko przy jednym imieniu nie było jeszcze daty. Jak się okazało dzidziuś ma przyjść na świat dopiero za kilka miesięcy. Panowie zaczęli nam tłumaczyć, że tutaj w rodzinach jest po troje a nawet pięcioro dzieci. Nie ma się czemu dziwić skoro zimą mają takie długie noce.

11.06

Po śniadaniu udaliśmy się do wypożyczalni samochodów. Wynajęliśmy całą załogą forda transita (za 150 Euro za dzień), który okazał się samochodem sprowadzonym z Polski. Zwróciliśmy uwagę panu w Siedemnaście długich dni. Rejs na Islandię.wypożyczalni, że to polskie auto, niestety nie zareagował na nasze spostrzeżenie, a my dalej nie rozwijaliśmy tego tematu. Tego dnia celem naszej wycieczki była Laguna Lodowcowa – Jokulsarlon oraz zobaczenie z jak najbliższej odległości jęzora lodowca. Widoki, jakie mijaliśmy po drodze były niesamowite i bardzo różnorodne. Widać było stada pasących się owiec i koni, z daleka góry pokryte śniegiem i lodowce, natomiast z tych bliższych wzniesień widać było obsunięte głazy i kamienie, które sprawiały wrażenie jakby cały czas turlały się ze zobaczy. Po dotarciu do Laguny wszyscy byli pod wielkim wrażeniem tego, co zobaczyli. Błękitne kawałki lodu pływające w równie błękitnym jeziorku naprawdę zapierały dech w piersiach. Bardziej spostrzegawczy obserwatorzy dopatrzyli się nawet pływających fok. Jezioro z kawałkami lodu połączone było, dosyć rwącą rzeką z morzem. Po przejściu na przeciwną stronę jeziora dochodziło się na czarno piaszczystą plażę, na której leżały kawałeczki lodu. W morzu natomiast pływały przyniesione przez rzekę wielkie kawałki lodu. No cóż, ten malowniczy i niecodzienny widok nie zachęcał do kąpieli. Plaża sprawiała wrażenie księżycowego krajobrazu. Ale dlaczego Islandię nazywa się Księżycową Wyspą rozumieliśmy dopiero po wjechaniu na szutrową drogę w stronę lodowca. Dojechaliśmy samochodem do kamyków, na których był namalowany znak parkingu. Zostawiliśmy samochód i rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę. Cel – podejść jak najbliżej lodowca. Dzielnie walczyliśmy ze stromymi, kamiennymi pagórkami. Doszliśmy do miejsce, w którym lodowiec był w odległości około 10m. Bliżej się nie dało już podejść. Cały lodowiec otoczony był wodą. W tym miejscu na ziemi miało się wrażenie, że się jest naprawdę na końcu świata, albo jeszcze dalej. W drodze powrotnej do samochodu spotkaliśmy rodzinkę owieczek, która chyba miała z nas niezły ubaw. Korzystając z okazji, że mamy transport kołowy, zrobiliśmy zakupy w pobliskim markecie i o 21:55 oddaliśmy cumy w porcie w Hӧfn.

Podsumowanie trzeciego etapu Tόrshavn – Hӧfn to: 296 mile, 43,5 godziny na wodzie i średnia prędkość 6,8 w.

12.06

To był bardzo mglisty i długi dzień. Widoczność była na tyle słaba, że nie widzieliśmy statków rybackich przepływających niecałą milę od nas. Słaby wiatr i przeciwne prądy rozleniwiły całą załogę. Warunki pogodowe i nastroje na jachcie spowodowały bardzo znikomy przelot dobowy.

13.06

Siedemnaście długich dni. Rejs na Islandię.Mówią, że trzynastka jest pechowa. Na naszym rejsie było wręcz odwrotnie, po wczorajszej mgle nie zostało ani śladu, a piękne słońce i łagodny wiatr przywieźliśmy ze sobą na wyspę Vestmannaeyja. Do portu dotarliśmy o 15:25 i tym samym rozpoczęliśmy kolejny długi dzień na malutkiej wysepce, u południowych wybrzeży Islandii. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy na wyspie to udaliśmy się na basen. Chodzenie na baseny, w czasie naszego rejsu, ma zarówno cel rozrywkowy, relaksacyjny jak i stanowi zastąpienie prysznicy, których generalnie nie ma w portach. Na wyspie nikt się nami nie zainteresował i tym samym był to kolejny port, za który nie zapłaciliśmy. Po bardzo przyjemnej wizycie na basenie, pogoda zachęcała nas do dalszych spacerów i poznawania Vestmannaeyji. Wyspa ma ciekawą historię, ponieważ w 1973 roku wybuch na niej wulkan i podczas jednej nocy ewakuowano 5.000 osób. Nikt nie zginął. Starty były tylko materialne. Lawa wulkanu zalała część miasta, w tym kilkadziesiąt domów. Dzisiaj można wejść na wulkan, co niniejszym uczyniliśmy. Na samej górze znaleźliśmy miejsce, które podgrzewało nasze stopy. Ciekawe uczucie, które pomogło nam podjąć decyzję, że pora zejść już na dół i skończyć podziwiać wulkaniczny krajobraz wyspy. Schodząc z wulkanu warto zatrzymać się przy odkopanych domach, które zostały zalane lawą. Widok pomaga uświadomić sobie jak tragiczny w skutkach może i z pewnością jest wybuch wulkanu. Na zalanych terenach można jeszcze odnaleźć drewniane tabliczki z nazwami ulic, które kiedyś przebiegały w tym miejscu. Po powrocie z wycieczki na jacht dotarliśmy ok. 0100, poszliśmy grzecznie spać, żeby następnego dnia wyruszyć na poszukiwanie orek.

Podsumowanie czwartego etapu Hӧfn – Vestmannaeyji to: 150 mile, 41,5 godziny na wodzie i średnia prędkość 3,6 w.

Siedemnaście długich dni. Rejs na Islandię.14.06

Dla odmiany świeciło piękne słoneczko. Idealne warunki do wypatrywania orek. Będąc na wulkanie dzień wcześniej, wypatrzyliśmy gdzie pływają statki z turystami na oglądanie tych ssaków. Po wypłynięciu z portu zaraz pokierowaliśmy się na południowy kraniec wyspy. Decyzja okazała się celna – ORKI NA HORYZONCIE. Pięknie pokazywały się nam przed dziobem i za rufą naszego jachtu. Zawsze kilka – nigdy pojedynczo. Te wodne stworzenia wywołały wiele entuzjazmu i radości na pokładzie. Kilkakrotnie stawaliśmy w dryf, żeby się nacieszyć ich widokiem. A wiatr siadał i siadał i siadał prędkość z 4 węzłów siadła aż do 0,4 węzła – zrobiło się wakacyjnie. Obiad w kokpicie. Wędka zaczyna nas wyprzedzać. Za rufą stado mew. Kolejny zwierz potwór morski wypatrzony – wieloryb!!! Ostatnią atrakcją, jaka nas spotkała tego dnia, to odwiedziny samolotu, za sterami którego siedział Jasiek – przyjaciel naszego kapitana. Po pięciu minutach na horyzoncie pojawia się mały samolocik, który kręci nad nami kółka, coraz niżej i bliżej… Machamy sobie nawzajem i robimy zdjęcia. Za kilka dni osobiście poznamy pilota Jaśka. Mikołaj i Jasiek to koledzy z Krakowa, w którym nie mogli się spotkać od dłuższego czasu. Dlatego jeden musiał przylecieć, a drugi przypłynąć na Islandię, aby doszło do spotkania.

15.06

Najwolniejsza psia wachta tego rejsu, która psuje nasze statystki, trafia się Michałowi i Jackowi. Po przejęciu przez nich wachty jedyny zapis w dzienniku to ciśnienie. Pozycja – bez zmian. Zaczyna się rozwiewać w okolicach 05:00. Wraz wiatrem, wstało słońce, a wraz ze słońcem przed dziobem pojawia się nam stado orek, a godzinę później pojawiły się wieloryby (kaszaloty). Było pięknie jednak z powodu słabego wiatru nie udało się nam osiągnąć planowanego portu Akranes.

16.06

Port w Akranes został osiągnięty o 02:10. To miejscowość położona na północ od Reykjaviku. Jest to port typowo rybacki, bez zaplecza żeglarskiego. I poza jej położeniem nie wiele możemy o niej powiedzieć, bo niczym nas nie urzekła. Przespaliśmy się i około południu ruszyliśmy w ostatni etap naszego rejsu do Reykjaviku.

Podsumowanie piąty etapu Vestmannaeyji – Akranes to: 158 mile, 39 godziny na wodzie i średnia prędkość 4 w.

Do Reykjaviku dotarliśmy o 1650. Szybko zatankowaliśmy paliwo i znaleźliśmy miejsce przy kei, musieliśmy przecież zdążyć na mecz POLSKA – CZECHY, który nazywany był na jachcie „meczem ostatniej szansy” i takim się okazał – bez komentarza. Wieczorny spacer po Reykjaviku pomógł w ochłodzeniu piłkarskich emocji.

Podsumowanie szóstego etapu Akranes – Reykjaviku to: 14 mile, 4 godziny na wodzie i średnia prędkość 3,5 w.

17.06Siedemnaście długich dni. Rejs na Islandię.

Wielorybniczy dzień. Kręciliśmy się po zatoce w poszukiwaniu wielorybów. Nauczeni doświadczeniem wypatrywania orek, obserwowaniu wody i ptaków udało nam się zobaczyć i sfotografować, długo wyczekiwane WIELORYBY!

18.06

To kolejny, który poświeciliśmy na zwiedzanie Islandii. Wynajęliśmy samochód za 75 Euro za dzień, tym razem osobowy. Pierwszym punktem wycieczki było miejsce najstarszego parlamentu na świecie (ponad 1000 lat), który znajduje się na uskoku tektonicznym, rozdzielającym płyty tektoniczne Euroazjatycką a Północnoamerykańską. Po pokonaniu kolejnych kilkudziesięciu kilometrów docieramy do jednej z najsłynniejszych islandzkich atrakcji – gejzerów. Wybuchająca woda z ziemi, o wysokiej temperaturze i specyficznym zapachu hipnotyzuje wszystkich posiadaczy aparatów fotograficznych. Trzecim punktem, który także zrobił na nas ogromne wrażenie był wodospad – Gólfoss. Wycieczkę i tym samym dzień zakończyliśmy kąpielą w gorących źródłach, w dolinach islandzkich gór.

Ogólne podsumowanie rejsu:

1050 mil morskich 210 godzin (192 na żaglach, 18 na silniku)
198 godzin postoju
Wydano ok. 250 EUR/na osobę (jedzenie i zwiedzanie)
Warunki pogodowe pozwoliły na przebycie tych mil praktycznie jednym halsem.

Autor relacji: Joanna Dobraszczyk

 

 

Posty w kategorii

Karaiby

Karaiby a sprawa śmieci…

Artykuły o pływaniu po Karaibach albo je wychwalają (i słusznie), albo opowiadają bajki o... więcej »

zobacz więcej
Moja przygoda the tall ships races

The Tall Ships Races 2013

 5.07.2013 Wszystko zaczęło się 5 lipca, chwilę po 15:00 wyruszyłam w kolejną podróż- kierunek:... więcej »

zobacz więcej
Norwegia marzenia i rzeczywistość. Rejs na Jam Session.

Norwegia – marzenia i rzeczywistość

Jest druga połowa maja – pakuję się i mimo że robię to bardzo często,... więcej »

zobacz więcej

Punt

Stryjeńskich 15A lok 5 (1 piętro)

02-791 Warszawa

tel. +48 22 446 83 80

fax +48 22 894 00 42

 

info(@)punt.pl

MENU